Z kim będziesz śniadać kochanie?

Każdego ranka sąsiad kilka domów dalej wypuszcza ze swoich złotych klatek wszystkie swoje białe gołębie. Ma ich chyba ze sto, tak przynajmniej nam zawsze mówił. Kiedy wyglądam przez okno dopalając ostatniego papierosa, widzę jak szybują nad naszym dachem tworząc zwartą czarną chmurę. Korzystają z wolności, która jest raczej pozorna, bo po godzinie znów będą musiały wrócić do swojego ciasnego i smutnego życia. Jednak teraz niesione podmuchem gorącego wiatru zatrzymają się na starym rynku, by usiąść na chwilę na podniszczonych parapetach przybrudzonych, starych kamienic. Mocno przykurzone od ciemnych spalin ptaki, wdychają dym z czerwonych kominów, w końcu znajdując zaciszne miejsce na dachach drogich restauracji. Tam tęgie głowy biznesmenów obmyślają poważne plany finalizacji swoich interesów trzymając w swoich wielkich łapskach duże cygara i zapalniczkę z wulgarną gołą babą.

 

Śródmieście
Śródmieście Warszawa 1971, źródło NAC

 

Bon jour, dzień dobry, guten Tag – dało się słyszeć w przedsionku pięciogwiazdkowego hotelu Bristol, który w doskonały sposób potrafi mieszać obce kultury z polskim bulionem z kaczki,przyrządzanym według tajnej receptury zdolnego kucharza.

Kawałek dalej, poza obiektem biznesowych spotkań można dojrzeć pełen przekrój społeczeństwa, co zapowiada mniejsze lub większe kłopoty.
– Spierdalaj st
ąd – krzyczy babcia w moherowym berecie, rzucając kamieniem w dziewczynę niosąca torbę w barwach tęczy. Jej male przerażone, rozbiegane oczy giną w tłumie przechodniów stojących na ruchomych schodach, których obojętność odbija się w kryształowym lustrze. Zła jest, że nie udało jej się trafić w ofiarę, więc ze złością spluwa na ziemię, pokazując język nastolatce wchodzącej akurat do windy.

Skrzyżowanie
Skrzyżowanie Warszawa 1971, źródło NAC


Każdego dnia mijamy setki osób tępo wpatrzonych w swoje telefony, by na kolejnej stacji zaobserwować ich szybkie poderwanie się z krzeseł w nagle zwalniającym bieg metrze. A na kolejnej stacji
zwanej patelnią czekają już na nowo przybyłych krótko ogolone głowy  w kolorowych powłóczystych szatach biegające boso po chodniku, niosąc na ustach pieśń ku czci swojego Pana. Ich taniec przypomina dziecięcą zabawę, w której większość członków nie rozumie zasad, ale stara się jakoś dopasować. Natomiast tuż za rogiem, zaraz przy automacie z biletami czai się pan Andrzej bohater programu Na krawędzi. W zamian  za  kubek gorącej herbaty pokazuje młodej turystce jaki ma kupić bilet do domu. Nieświadomy faktu, że z kolorowego muralu patrzy na niego wielki mistrz literacki, wpada w wir krótkiej, niewiele znaczącej dyskusji. Lem patronem tego roku doskonale wie, że zarówno bezdomny jak i młoda turystka żyją w zupełnie innym, alternatywnym świecie, do którego on nigdy nie będzie miał wstępu. Dlatego jedyne co może zrobić to tylko uśmiechnąć sięrobiąc to na tyle subtelnie, aby nikogo nie urazić. Zresztą taki też był zamysł jego twórczyni pani Marii Garcarz – przedstawić literatów tak, by ich wizerunek cieszył oko ogółu.

A wieczorem, gdy z lekka ucicha pędzący ruch uliczny i mamy możliwość spokojnie pospacerować ulicami miasta, mijamy wielkie drapacze chmur, ukochany i charakterystyczny pałac kultury, dawniej niechciany prezent od Józefa Stalina, brudne stragany pełne starych, niepotrzebnych książek oraz małe sklepiki uginające swe półki od zdrowych i niezdrowych przekąsek. Do tego dochodzą drogie galerie, w których połyskują kosztowne błyskotki, torebki z wężowej skórki i garnitury, w których na co dzień występują mniej lub bardziej znane twarze polskiej telewizji. A potem kierujemy się dalej, na ulicę Marszałkowską gdzie przy budynku Mdf dopatrujemy się neonu młodej siatkarki, jak i wielu innych ciekawych miejsc, w których widać charakterystyczny odblask nadający przytulny ton danej ulicy. Np. taka niepozorna lecznica Izis z mocno oświetlonym napisem, w którym widnieją róże- zachowała się do dziś i zachwyca zagranicznych turystów. Powracam pieszo do odnowionej oszklonej rotundy, gdzie zamykam na chwile oczy, przywołując ten przykry moment, w którym ludzie z krzykiem wybiegali z budynku.

Rotunda
Rotunda 1971, źródło NAC

Kończę dzień na Chmielnej w Ceskiej knajpie przy Zodiaku, która wydaje mi się idealnym miejscem do obserwacji ludzi i miasta tętniącego nocnym życiem. Zatapiam nos w niewielkim kuflu piwa i bezwolnie oddaję się kontemplacji. Próbuję wsłuchać się w rozmowę dobiegającą z sąsiedniego stolika, ale zagłusza ją szmer deszczu i kroki od strony ulicy. Siedzę sobie pijana szczęściem wsłuchując się w spadające krople deszczu odbijane o miedziany parapet. Nic mnie nie goni, jest weekend, a ja mam przed sobą jeszcze mnóstwo czasu. Zbliża się noc, wpatruję się w gwiazdy, a kelner, stojący nieopodal mnie, mruga do mnie znacząco.

Bar Zodiak
Bar Zodiak 1971, źródło NAC

Dziś już zamykamy, zapraszamy jutro. Mamy pyszne śniadania. – zachęca.

I ja już dzisiaj wiem i on już dzisiaj wie, że jutro się nie spotkamy, bo on już dzisiaj wie, i ja już dzisiaj wiem, że całkiem inne plany. Śniadać to ja będę z mężem – rzekłam, zarzucając płaszcz na lewe ramię, a ty – mówię do niego i pytam :

Z kim będziesz śniadać kochanie?

Facet  nic nie odpowiada, chyba go zatkało.

2 komentarze

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *