Luksus w koronie

Obudziłam się, słysząc w oddali piejącego koguta. Spoglądam przez okno i widzę jak drobne kropelki rosy wyścielają powierzchnie jeszcze zielonej trawy. Jakaś mała kilkuletnia dziewczynka, odziana w haftowaną sukienkę, porusza się wzdłuż pasma zieleni boso i znika mi z oczu niczym delikatne tchnienie motylka. Kaczki przeglądają się w stawiku jak w lusterku i nurkują w poszukiwaniu jedzenia. Nenufary utkane gęsto jeden koło drugiego, tworzą obraz równego wielkiego dywanu w stylu orientalnym, kusząc oryginalnością i różnorodnością barw. Odsuwam zasłonę i przyglądam się światu jak się budzi. Sąsiad, w wieku senioralnym, robi mały spacer wzdłuż stawiku, witając się z korpulentną sąsiadką spod trójki. Sąsiadka ma na sobie lekko prześwitującą halkę i właśnie dopala ostatniego papierosa jaki jej się ostał w paczce. Przez chwilę widzę ją jeszcze, po czym nagle ginie mi z oczu w czeluściach swojego salonu. Słyszę muzykę, delikatnie rozbrzmiewającą z płuc jej domostwa i przez chwilę zatapiam się we własnych myślach. Lekkie nuty francuskiej muzyki unoszą się na wietrze i przenoszą mnie do zupełnie innego świata. Do placu de la Concorde w sercu Paryża, do świeżo wypiekanych croissantów w pobliskiej lokalnej cukierni, do właśnie co zaparzonej kawy w porcelanowym kubku. Czyjś kot łazi mi po parapecie i przeciąga się leniwie wpatrując się w biegające daleko psy. Dojadam resztki zimnej już jajecznicy i udaję się na małe zakupy. Słyszę gdaczące kury i piejącego dalej koguta, witam się z sąsiadką pomykającą na swoim zdezolowanym rowerze. Na rynku panuje spokój, kościelny dzwon wybija godzinę dwunastą, ruch na ulicach wydaje się być niewielki. Półki straganowe uginają się od zdrowej żywności. Białe niczym śnieg kalafiory machają do mnie ręką i szczerzą się na powitanie. Podłużne papryki czerwienią się na mój widok niczym nastolatki, a pan por, dopatrując się swojej nieuwagi, zamyka otwarty rozporek w swoich spodniach. Na brukselkę nawet nie spojrzę, nie mam na nią dziś specjalnie pomysłu, za to przy kapuście trochę się jeszcze pokręcę. Miła pani ekspedientka podaje mi dorodną dynię puszczając oko na obniżenie ceny. Dorzucę pani jeszcze kilka buraczków jak mi pani obieca, że przyjdzie tu pani do mnie jeszcze w tym tygodniu. Zgadzam się i dostaję solidny rabacik. Wiruję tak między straganami jeszcze kilka minut, po czym kieruję się w stronę lasu. Ciężkie torby dźwiga mój czterokołowy przyjaciel, więc nie muszę się wracać do domu. Mijam kilka zakonnic, które odziane niczym muzułmańskie kobiety w abaje, nikną mi w ciemności drzew. Na przejściu kolejowym stoją gapie i fotografują przejeżdżającą żółtą drezynę. Kobiety na głowie mają chust, skrzętnie zakrywające ich całe twarze. Widzę tylko oczy. Mam chyba jakieś zboczenie, bo tym razem widzę nikab. Widziałam te chusty nie raz na filmach i dlatego mi to utkwiło w pamięci. Wśród kasztanów wielkie poruszenie. Starsza pani biega z siatką i wraz z wnukami zbiera owoce jesieni. Dzieci krzyczą wniebogłosy, obrzucają się kasztanami, niczym kulami śnieżnymi licząc się z obrażeniami. Zielony domek znajdujący się na przestrzał drzwi do leśnego świata, żegnał swojego właściciela, który wsiadając na swój skuter, kierował się do miasta. W tym czasie żarłoczne wrony biły się o łupinkę orzecha, a zagubiony jeż chował się przez psami w krzaki. Wszystkie kałuże zdążyły już wyschnąć więc na spotkanie z kałużystami nie ma co liczyć.

Wsłuchuję się w szum drzew i poddaje się leśnej aromatoterapii. Wystarczy mi godzina, by wyłączyć negatywne myśli, by zatopić się w jeziorze miłych wspomnień. Spaceruję naga wśród otaczającej mnie natury i bezbronna wobec dzikich zwierząt. W oddali słyszę czyjeś szepty, przyglądam się starszym ludziom trzymającym się mocno za ręce. Liście już spadają z drzew, delikatnie rumieni się ziemia. Zapach wilgoci i żywicy pobudza moje zmysły.

Kiedy wracam do domu i czuję się taka spokojna i pozytywnie nastawiona do świata – nagle dostaję obuchem w łeb, tak, że ciężko mi się podnieść z wersalki.

Liczba zachorowań w Polsce na dzień dzisiejszy wynosi około 228 tysięcy, zmarłych jest w tej chwili już około 4 tysięcy, do chwili obecnej udało się wyleczyć około 105 tysięcy.

Coś co jeszcze do niedawna brzmiało jak zapowiedź do nieudanego tańca, jest w tej chwili realnym marszem w atmosferze niepokoju i grozy. Do tego treści podsycane zarówno na łamach gazet jak i w telewizji chcą przeobrazić nas – spokojnych ludzi, w ludzi targniętych atakiem niepokoju i paniki.

Wychodząc na ulicę widzę tych wszystkich ,, okutych’’ w różnorakie szaty i maseczki ludzi, ale nie odczuwam żeby strach sparaliżował moją dzielnicę.

Staramy się normalnie żyć mimo, iż słowo normalny, dawno straciło na swoim pierworodnym znaczeniu. Normalnie będzie jak to wszystko się skończy i nie trzeba będzie budować nowego szpitala na Stadionie Narodowym. Normalnie będzie, jak matka będzie mogła spotkać się z synem i wypić z nim herbatę przy jednym stole. Normalnie będzie jak powrócimy do podrywu na ulicy i nie będziemy zasłaniać się maseczkami. Normalnie będzie jak powrócą wspólnie spędzane święta i odwiedziny rodziny i znajomych. Normalne będzie podróżowanie samolotem, jedzenie w restauracji i korzystanie ze wszystkich możliwych usług bez jakichkolwiek ograniczeń.

Póki normalnie nie jest – warto jednak starać się zachować jakiś pozór. Żyć ciesząc się każdą chwilą: spacerem z psem, zakupami w sklepie, krótką pogawędką z sąsiadką w odstępie dwóch metrów, komedią romantyczną w sobotni wieczór w najbliższym nam gronie.

Nie dajmy się zwariować, szczególnie w tak trudnych czasach, bo myślenie pozytywne teraz to luksus. I być może to będzie jedyny luksus na jaki nas będzie stać, dopóki ta nieszczęsna zaraza nie minie.

Idę sobie zrobić długą gorącą kąpiel z bąbelkami. A co! stać mnie na to!

2 komentarze

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *