Fosylizejszyn – słowo, które nie daje mi spać po nocach

Zdarza się, że od czasu do czasu wpada nam do ucha jedno słowo i jesteśmy nim tak zafascynowani, że powtarzamy je niemal codziennie jak mantrę. Dla mnie takim słowem jest angielskie fossilization znaczące skamienienie i skostnienie. Czytając to słowo metalicznie fosylizejszyn, stajemy się trochę takimi jakby innymi ludźmi, znającymi jakiś tajemny kod do którego inni nie mają wstępu. No bo idź z tym słowem na bazar i zapytaj pierwszego lepszego przechodnia co ono oznacza. Najpierw na ciebie dziwnie spojrzy, potem popuka się po czole a na koniec poirytowany rzuci na ciebie mięsem i wróci do swojej pandemicznej rzeczywistości. Myślę, że upodobania do dziwnych słów mają ludzie kończący studia językoznawcze i to wiele tłumaczy dlaczego studiowałam (dawno i nie prawda) filologię germańską. Co śmieszne, jaram się słowem angielskim a nie niemieckim, bo w niemieckim już osiągnęłam swoje fosylizejszyn. A fosylizejszyn nie tylko wiąże się z geologią i skamielinami, lecz również z czymś dla językoznawców o wiele ciekawszym i może nawet bardziej przydatnym. Polska fosylizacja to nic innego jak zjawisko zatrzymania procesu uczenia się języka obcego ze względu na osiągnięcie satysfakcjonującego poziomu jego znajomości. No i mamy to! Z tą wiedzą milej i lżej będzie nam się teraz szło przez świat. Dochodzimy z językiem do takiego poziomu, który w jakiś sposób już nam wystarcza i nie chcemy go  dalej szlifować. Przychodzi dość często fascynacja jakimś nowym językiem obcym i stary język podtrzymujemy za pomocą małego ,,respiratora”. Coś sobie słuchamy, coś sobie oglądamy w telewizji w danym języku, ale już nie douczamy się jego w sposób akademicki. I taka jest kolej rzeczy moi drodzy gdyż ( ta dam! ) zmieniamy się i chcemy iść z czymś nowym do przodu.

Obiecałam sobie, że aby rozwinąć swój horyzont myślowy, wybiorę sobie jeszcze jakiś inny język do nauki, niż angielski – trochę bardziej egzotyczny. Myślałam o hiszpańskim, rosyjskim lub czeskim. Są one o tyle egzotyczne dla mnie, że w jakiś sposób bliskie mojemu sercu. Hiszpański opiera się na łacinie, którą miałam jeden rok na studiach, z rosyjskiego były kiedyś prywatne lekcje, które zaniechałam z braku czasu, a po czesku chciałabym w oryginale przeczytać Przygody dobrego wojaka Szwejka. Jako mama dwójki dzieci raczej te marzenia będę musiała realizować na emeryturze. O ile starczy mi chęci, nie przyplącze mi się jakaś parszywa obezwładniająca mnie choroba, lub nie zamarzy mi się nauka fizyki kwantowej. Swoją drogą warto snuć w głowie nowe marzenia, bo bez tego będziemy właśnie tacy skostniali, skamieniali i nawet dziatwa nie będzie miała co o nas opowiadać. Miłego weekendu!

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *