Swastyka za 10 złotych, z wizytą u Hitlera i Ewy Braun

Stałam tam i nie wierzyłam własnym oczom. Z oddali wyłaniały się umundurowane postacie. Słyszałam śpiewy w obcych językach. Przez dłuższą chwilę ciężko mi było zidentyfikować jaki to język, bo stałam za daleko. Kiedy podeszłam bliżej, usłyszałam kilku żołdaków śpiewających Kalinka, kalinka, więc już nie miałam wątpliwości. Przy wielkim drewnianym stole siedziało czterech solidnie zbudowanych chłopców w wieku około dwudziestu pięciu lat, a wraz z nimi cztery krasne koleżanki. Dziewczyny, również umundurowane, śpiewały razem z nimi, popiskując z uciechy. Każda z nich miała mocno pomalowane usta na krwistoczerwony kolor, podkreślający jej młodość i urodę. Panowie, nie bacząc, że nie są tam sami, od czasu do czasu podchodzili do jednej z najbliżej siedzących koleżanek, po czym zwinnym ruchem dopadali do jej ust, oddając namiętnego całusa. A dziewczyna pod pretekstem napicia się wódki, oddalała się na chwilę w poszukiwaniu czystej szklanki (kieliszków niet!) a kiedy już ją znalazła, wlała w siebie jej całą zawartość – zagryzając kiszonym ogórkiem.

Scenę tą zagłuszył ostry warkot silnika. Obróciłam głowę w tył i ujrzałam tumany kurzu i pyłu unoszące się nad ziemią. Zarośla poruszały się niczym w tańcu we wszystkie możliwe strony. Przede mną wyłonił się kolos ważący ponad 40 ton. Jego ciężki pancerz pokryty był czarną ziemią i pyłem, który zebrał podczas swojej ostatniej podróży. Wyposażony w solidną armatę oraz cztery karabiny maszynowe, obrócone w moją stronę, sprawiał wrażenie groźnego i niedostępnego. Po chwili wyłoniło się z niego trzech solidnie zbudowanych czołgistów w bardzo śmiesznych czapkach – zwanych hełmofonami. Spojrzeli tylko na mnie przyjaźnie, przerywając jakąś ożywioną dyskusje, jakby się wstydzili, że przechwycę jakieś tajne informacje. Kiedy się oddalali, uchwyciłam strzępki ich rozmowy, która wydała mi się bardzo ciekawa: Ty wiesz ile to żłopie paliwa? Przeliczając na maluchy, to wychodzi ich aż sześćdziesiąt jeden. To jakby przyjąć ile taki maluch pali i pomnożyć to razy sześćdziesiąt jeden. Można nieźle popłynąć z kasą jak się chce czymś takim jeździć na co dzień. Gdzie na co dzień stary, nie ma szans…

Wokół mnie hałas, zgrzyt, pełno kurzu i pyłu. Przed moimi oczami jeden wielki poligon zwany tankodromem. Co chwilę podjeżdża kolejna opancerzona maszyna. Przed chwilą stał tutaj radziecki czołg Geopard T 55. Wyprężał pierś w kierunku palącego słońca i uśmiechał się do nadjeżdżającej amfibii. Z oddali widzę prawdziwą ciężarówkę z napędem na wszystkie sześć kół zwaną Zilem 131 inaczej Paką. Spokojnie pomieści szesnastu pasażerów w swojej odkrytej pace, a sama jazda dostarcza tak niesamowitych wrażeń, że nie da się tego opisać.

Co chwilę śmiga mi przed oczami albo jakaś gąsienica, albo jakiś solidny czterokołowiec.

Pewna kobieta, wyglądająca jak pielęgniarka, wsiadła przed chwilą do malutkiego samochodziku z czerwonym krzyżem na białym tle. Pojazd wygląda jak brzydki ciemnozielony owad, z trudem przemieszczający się po wertepach poligonu. To francuska sanitarka wojskowa na kółkach, rocznik 1964, a dla bardziej zainteresowanych Renault Goelette R2087. Widać, że jest po solidnym remoncie.

Mimo iż auto wygląda dość niepozornie, z dużą prędkością wpadło w falisty zakręt po czym szybko zniknęło mi z oczu. Pozostało mi już tylko oglądać je w wyobraźni, gdyż jedyny namacalny ślad po nim to chmura pyłu i kurzu.

Kilka metrów od poligonu znajdowała się buda Ivana. Miał w niej dosłownie wszystko, wystarczyło tylko zapytać. Kiedy szedł sikać, jego dobytkiem zajmował się dziesięcioletni Maxim, grzeczny i uśmiechnięty syn. Od dłuższego czasu przyglądali się jemu dwaj mężczyźni, ubrani w czarne uniformy, bryczesy, wysokie buty, czapkę z daszkiem oraz charakterystycznymi opaskami na ramieniu. Klamra pasa wyposażona była w motto Meine Ehre heißt Treue (moim honorem jest wierność). Koło nich stały dwa czarne, groźnie wyglądające dobermany.

– Frag ihn ( powiedział jeden do drugiego), er hat das bestimmt! ( ma to na pewno )

Chłopiec uśmiechnął się delikatnie po czym zagaił rozmowę:

– Gawarisz pa ruski?

Zapanowała chwilowa cisza.

– English  – odezwał się jeden z nich

Chłopiec nie znał angielskiego, ale wziął kawałek kartki papieru i poprosił, aby panowie namalowali mu  to, co chcieli kupić.

Jeden z nich wziął ołówek i szybkim ruchem ręki – narysował zgrabną swastykę.

Chłopiec zbladł, potem niewiele myśląc, wyciągnął z brązowego kuferka wszelakie akcesoria ze swastykami.

W jednej chwili miejsce w którym stali otoczyła atmosfera podniosłego zapału. W głosie przybyłych słychać było nutę zadowolenia. Po krótkim namyśle dwaj esesmani wybrali po dwie aluminiowe klamry z charakterystycznym orzełkiem i napisem: Blut und Ehre (krew i honor) oraz dwie inne z wygrawerowanym : Gott mit uns ( Bóg z nami). Za te wojenne suweniry zapłacili całe 40 złotych, tyle co za jeden zestaw w fast foodzie.

Kiedy kilka godzin później spotkałam ich siedzących i jedzących karkówkę z grilla, popijających pszenicznego Paulanera w towarzystwie Hitlera oraz Ewy Braun, to już nic nie było w stanie mnie zdziwić. O północy, kiedy atmosfera stała się już nieco luźniejsza,  getta różnych narodowości zaczęły się ze sobą mieszać i  można było spotkać pijącego wódkę Hitlera z żołnierzami Armii Krajowej, Stalina dyskutującego z Himmlerem a Ewę Braun biegającą w halce w towarzystwie żołnierzy Armii Czerwonej.

Gdyby to nie był zlot entuzjastów historii i militariów w Bornym Sulinowie, można by było rzec, że znalazłam się w samym środku jakiejś sekty. Na szczęście tego typu spotkania są w pełni bezpieczne i dają mi co roku tyle wrażeń, że nie muszę ich szukać gdzie indziej.

Have fun!

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *