PUNCH! PUNCH! PUNCH!

Już  sama ta kategoria zapowiada się ciekawie, prawda?  Bo angielski punch, to nic innego ja uderzenie, zbicie – więc słowo to tłumaczymy jako coś, co zwala nas z nóg, pozostawia po sobie trwały ślad. Dla mnie właściwym odpowiednikiem będzie nasz polski SZTOS. 

Jak się zapewne domyślacie, w sztosach przedstawię Wam coś, co w jakiś sposób przykuło moją uwagę i zachciałam o tym napisać. Przede wszystkim przedstawię Wam tutaj wszelkie literackie i kinowe perełki, które ostatnimi czasy podbiły moje serce.

Na pierwszym miejscu, w moim rankingu, przynajmniej na tą chwilę, znajduję się bajka pani Doroty Gellner o niewinnie brzmiącym tytule – Sanatorium. Jest to pozycja 35 stronicowa, bardzo kolorowa, pisana rymem, lekko prześmiewcza, ukazująca losy kuracjuszy z Sanatorium Zdrowa Mina. Czytając ją cały czas zrywałam boki ze śmiechu a przy końcu książki zaczęły mnie boleć wszystkie mięśnie twarzy. W bajce tej spotykamy się z ciekawymi postaciami i ich perypetiami, z sytuacjami, które w realnym życiu mogłyby mieć miejsce. Ja osobiście nigdy nie byłam w sanatorium, ale chętnie bym się do niego wybrała. Interesuje mnie atmosfera jaka tam panuje i ludzie, którzy przyjeżdżają się leczyć. Bajka Doroty Gellner przedstawia swoje sanatorium w sposób groteskowy, ale też z lekkością i dystansem. Być może autorka sama kiedyś była kuracjuszką w jednym z nich i wie jakie tam zdarzają się zabawne historie. Zachęcam do zaparzenia sobie dobrej kawki (w przypadku dzieci wlania sobie jakiegoś dobrego soku) i chwilowego przeniesienia się w zupełnie inny wymiar. Do świata, w którym panuje uśmiech od ucha od ucha i  mega pozytywna energia.

Irena do domu!

Zauważyłam, że im jestem starsza, tym staję się bardziej sentymentalna, więc coraz częściej i chętniej powracam do filmów z minionych lat. Obejrzałam kilka dni temu powojenną komedię Jana Fethego ,,Irena do domu!’’ z roku 1955 i do dziś jestem pod jej wrażeniem . Komedia ta w dowcipny sposób propaguje podejmowanie przez kobiety pracy zawodowej, co w danym czasie wcale nie było takie oczywiste.

Irena do domu! (1955)

Główna tytułowa bohaterka Maria, która jest kurą domową, postanawia wyrwać się z domowych pieleszy i ( co wychodzi całkiem przypadkiem ) zapisać się na kurs dla kierowców. Mąż Zygmunt, pracownik dużego zakładu metalurgicznego w Warszawie i jedyny żywiciel rodziny, uważa, że miejsce kobiety jest w domu przy dzieciach, więc jakiekolwiek próby podjęcia pracy przez jego żonę stara się stłumić w zarodku. Na jego nieszczęście jego filmowa żona Maria to silna kobieta, potrafiąca siłą wywalczyć swoje prawa i tym samym w pełnej konspiracji przed mężem, zatrudnić się w Miejskim Przedsiębiorstwie Transportowym. Droga jaką przemierza, alby zdobyć upragniony cel, jest pełna śmiesznych wręcz groteskowych sytuacji, w których bierze udział nie tylko główna bohaterka, ale również połowa jej sąsiedztwa i jej najbliżsi przyjaciele. W filmie jest wplecionych jeszcze kilka innych ciekawych, bardzo zabawnych wątków,ale tego wam nie będę zdradzać, bo jak wam wszystko opowiem, to nie obejrzycie całego filmu.

Co mnie w tym filmie najbardziej porusza?

Najpiękniejsza w tym filmie jest według mnie sama scenografia i to dzięki niej można wyobrazić sobie jak żyli ludzie w latach pięćdziesiątych. Możemy podziwiać mieszkanie państwa Majewskich (główni bohaterowie), które jest mieszanką różnych stylów. Większość mebli jest z lat pięćdziesiątych, w tym epokowy przedstawiciel kredens, który ostatnio na żywo widziałam u mojej cioci Edzi na południu Polski. Znajdziemy również w mieszkaniu meble w stylu art deco z lat trzydziestych. W kredensie, o którym wcześniej pisałam trzymano podstawowe produkty spożywcze typu sól i cukier, zastawę stołową oraz wszelkiego rodzaju pamiątki ze ślubu np. zdjęcia. Kuchnia opalana jest węglem, na niej stoi aluminiowy czajnik i lekko już podniszczona patelnia. Widać też białą wiszącą szafkę na ścierki, ręczniki oraz biały stolik i taboret. Gospodyni domowa ma na sobie sukienkę, a na nią nałożony fartuszek. Sukienka spełnia rolę podomki.

W mieszkaniu dominują białe oszklone drzwi, jasne kolory ścian, charakterystyczny okrągły stolik. Jest on nakryty starannie serwetą na którym stoi szklany wazonik. W mieszkaniu znajdziemy również proste regały ze sklejki, kilka obrazków w ciemnych ramkach oraz fotel z drewnianymi podłokietnikami. Dodatkowo mieszkanie ozdabiają kwiatki, zarówno od  wewnątrz jak i na samym  balkonie.

Dzieci bawią się na podwórku, przy trzepaku, matki ze sobą rozmawiają i wywieszają pranie przed blokiem. Sąsiedzi pożyczają sobie wzajemnie sól lub cukier, rezerwują sobie miejsce w pralni, interesują się życiem innych mieszkańców oraz  wzajemnie sobie pomagają. Ma to oczywiście pozytywne jak i  negatywne strony, gdyż czasem bywają zbyt wścibscy i angażują się w nie swoje sprawy.

Niezmiernie ważnym aspektem w tym filmie, jest fenomenalna gra aktorska dawniej cenionych, w tej chwili już nie żyjących postaci jak Hanna Bielicka czy Adolf Dymsza. Dodatkowym atutem jest zaproszenie do filmu sławnej i przez wszystkich uwielbianej piosenkarki lat 50. i 60. Marii Koterbskiej Frankl, która śpiewa na żywo podczas jednej ze scen filmu.

Irena do domu! (1955)

Sami widzicie, że perełek w tym filmie jest tyle, że nie sposób przejść koło niego obojętnie. Do tego, jeśli ktoś uwielbia stare kino – będzie mógł przenieść się  do czasów, które widoczne są już tylko na starych pocztówkach czy właśnie w takich filmach jak ten.

Ciekawa jestem czy tak samo Wam się film podoba jak mi 🙂