Zdjęcia z placu zabaw i stópki Wiktorka
Zdjęcia z placu zabaw i stópki Wiktorka

Warszawa. Piątek. 18 czerwca. Już od rana czuje, że dzisiejszy dzień będzie potwornie gorący. O 10 śmigam już z młodym na plac zabaw i żałuję, że nie wzięłam krótkich spodenek. Mój błąd. Wprawdzie to co mam na sobie jest z cienkiego materiału, to jednak moje nogi niczym parówki w garnku, grzeją się niemiłosiernie. Przy zjeżdżalni wita mnie Ania, mama prawie już dwuletniego Stasia.

 –  Część Ola!!!! –  krzyczy wniebogłosy, nie zważając na dzisiejszy tłum ludzi, który przybył tu po to, by chronić się przed bezdusznym słońcem. To jedyny z nielicznych placów zabaw na Kabatach, na którym faktycznie jest cień, więc wszyscy siedzimy sobie na głowie. Wykorzystuje sytuację i z całym majdanem (wózek etc.) przenoszę się na drugą część placu zabaw, tę dla starszaków. Ku mojej radości dostrzegam Magdę, mamę sześcioletniego Michała i dwunastoletniej Uli, którzy dzielnie walczą z upałem, chłodząc się spryskiwaczem do kwiatów. Mój syn Wiktor od razu ich zauważa i biegnie, by się z nimi przywitać. Ula sięga po neonową, różową piłkę, którą kilka dni temu kupiła sobie w osiedlowym sklepie za rzekome siedem  złotych. Jej kolor przyciągnął dwa dni temu uwagę mojego syna i dzięki niej poznałam tę zgraną i fajną rodzinkę. Dziś jest nas więcej, wiec Ula każe dzieciom zrobić koło, by wspólnie mogły się z nią pobawić. Zabawa polega na tym, ze dzieci turlają piłkę do siebie nawzajem, albo ją do siebie rzucają. Dzieci, które są ze mną na placu to dwuletni Gustaw, co przychodzi z opiekunką Olą, Staś od Ani, Amelka od opiekunki, co biega po górach, Janek i Stefan, którym niania robi kitki, więc wyglądają  jak malutkie, słodziutkie dziewczynki. Inne dzieci tylko się przyglądają, gdyż wolą raczej grzebać się w piasku. Do tej grupy należy np. trzyletnia Natalka, której mama wczoraj w upał założyła kalosze, gdyż bała się, ze złapie ją deszcz. Dzięki tej akcji mała szybko została zapamiętana, więc jak tylko ktoś zapomni jej imienia, wystarczy rzucić hasłem KALOSZ, każdy będzie wiedział o kogo chodzi.

Ja tymczasem wpatrzona w szczęśliwego syna, piszczącego na widok różowej, neonowej piłki, wdaję się w pogawędkę z mamą Magdą. Mam sentyment do tego imienia, bo wszystkie moje dobre koleżanki prócz Sabiny, która jest jedynym rodzynkiem, to wyłącznie są Magdaleny. Kiedy o jakiejś opowiadam, córka prosi mnie o precyzje.

–  Mamo, ale teraz to o której mówisz:  tej  z Poznania, z Berlina czy o tej z twojej pracy?

Więc ja jej tłumaczę i wtedy słyszę gromkie: AAAAAa, ok, już wiem.
Teraz na dokładkę, żeby było ciekawiej dojdzie jeszcze ta Magda z placu zabaw i kto wie może jeszcze jakaś inna?
Swoja drogą chciałabym aby nasze córki się poznały. Ula jest bardzo spokojna, lubi czytać opasłe książki i przypomina mi tym moją Weronikę. Jest szansa, ze znajdą wspólny język i może się nawet polubią, tak jak ich matki. Żegnam się z towarzystwem, bo młody trze oczy i pora na drzemkę. Opuszczam stronę dla starszaków i idę do wyjścia, które znajduje się przy niemowlakach. Dwie minuty zajmuje mi rozmowa ze Svietlaną, która jest ukraińską opiekunką dwuletniego Feliksa i akurat ją wzięło na pogawędkę. Nerwowo patrze na zegarek, po czym macham jej na pożegnanie, tłumacząc się, że Wiktor bez drzemki będzie nie do życia. Kiedy odryglowuje bramkę i znajduje się po zewnętrznej stronie placu zabaw nagle w oddali słyszę głos pani Bożeny, babci trzyletniego Antosia.

 – Pani Olu, a pani wie, że pani Liliana ledwo co nie zeszła po drugiej dawce szczepionki Astra Zeneca?
Niemożliwe, dziwie się w myślach, bo przecież całkiem niedawno pani Liliana skarżyła się jedynie na dwudniowy ból reki. O śmierci w ogóle nie było mowy, więc o czym ona mówi???
– Skąd pani to wie? –  Pytam, licząc na krótką odpowiedź, ale moja rozmówczyni wcale nie zamierza szybko ze mną skończyć. No i wpadłam, jak śliwka w kompot. Bożena zaczęła rozpędzać swój monotonny słowotok i ani rusz  jej przerywać. Po dziesięciu minutach coś we mnie pękło. Nie słuchając dalej co mówi, rzekłam tylko, że już  lecę, by jak najszybciej znaleźć się na swojej  zaciemnionej alei, prowadzącej mnie wprost do mojego domu. Ulżyło mi kiedy przy kościele wymieniłam uśmiech z przesympatyczną Anią, która akurat przystanęła, by napić się wody.

Późnym popołudniem poszłam z synem do sklepu, gdzie w wielkim pudle dojrzałam neonową piłkę, taką jaką ma dwunastoletnia Ula. Była ostatnia, pomarańczowa. Kolor mało przypadł mi do gustu, ale nie będę grymasić. Biorę co jest, bo później już może w ogóle tych piłek nie być. Mały ma radochę, oczy śmieją mu się i błyszczą, czego więcej chcieć? Jak dziecko jest szczęśliwe, to i matka czuje się spełniona.

A wieczorem czeka już na mnie Stanisław i jego pikantne opowieści. Młody śpi jak zabity, a ja zakładam na głowę czołówkę, by dać się wciągnąć w historie morskie. Dowiedziałam się od Stanisława, a konkretniej od pana Stanisława Marii Szczepańskiego, którego dwie książki mam u siebie w domu, jak wyglądało jego  marynarskie życie od podszewki. To co czytam, mówił mi również mój ojciec, który przepływał na statkach ponad trzydzieści lat i te jego opowieści traktuje jak dobrą inspiracje do napisania czegoś swojego.

morze

Mój ojciec podobnie jak pan Stanisław pływał w rejonach, gdzie grasowali piraci ( np. Somalia w Afryce), miał załogę filipińską, bywał w dalekich krajach i poznawał specyfikę innych kultur. Z pikantnych zapisków z tropików, których jest autorem, dowiedziałam się, że niektóre rejony Turcji mogą być bardziej europejskie niż nam się wydaje, dlaczego z 200 osobowej załogi statku pasażerskiego uratowało się tylko sześć osób i czym jest Dzień Karpia. I wiecie co? Wciągnęłam się w te historyjki, więc staram się czytać dziennie minimum pięć stron. Drugą książkę jaką posiadam jest  Za tych co na morzu i już dziś zacieram na nią ręce. Książki swego rodzaju gawędy, gdzie panuje autentyczny marynarski język, a także wierne odzwierciedlenie atmosfery statku, który przez wiele miesięcy jest dla pana Stanisława drugim domem.

Szczerze polecam książki pana Szczepańskiego, szczególnie tym, co interesują się tematyką morską lub są z morzem bliżej związani.

Niech chłód będzie z Wami 🙂

Poniżej fotki okładek:

Pikantne zapiski z tropików Za tych co na morzu

 

 

3 komentarze

  1. Olu, jestem pod ogromnym wrażeniem twojej pasji i talentu. Zupełnie mnie zaskoczyłaś 🙂 Jest mi tak miło, że mogłam być dla kogoś nie tylko sympatyczna, ale przede wszystkim na tyle istotna, że zechciałaś wspomnieć o naszym spotkaniu. Trzymam kciuki za następne wpisy i zabieram się ze e-booka.

    Ania

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *